Czy warto zostać marynarzem?
Wielu młodych ludzi tuż po maturze, bądź nawet na etapie wyboru szkoły średniej zastanawia się w jakim kierunku poprowadzić swoje życie. W przypadku większości głównym kryterium wydaje się być fakt, czy zawód bądź kierunek w jakim chcę iść będzie mi dawał satysfakcje, przyjemność i spełnienie. Czy idąc do pracy będę robił to ze spuszczoną głową czy też będę maszerował z uśmiechem na twarzy.
Drugą, nie da się ukryć, szalenie istotną kwestią są zarobki. Nikt nie chcę w życiu doświadczyć biedy ani jakichkolwiek problemów finansowych. Pieniądze oczywiście nie są najważniejsze, ale odgrywają istotną rolę w życiu każdego z nas.
W tym artykule postaram się poruszyć wszelkie aspekty marynarskiej drogi od edukacji morskiej, poprzez zarobki, aż do zagrożeń i mojego subiektywnego odczucia na temat pływania. Zapraszam do lektury.
Zdobywanie wykształcenia morskiego
W naszym bądź co bądź pięknym kraju wykształcenie w branży morskiego można zdobywać na kilka sposobów. Pierwszym i najbardziej oczywistym z nich jest pójście na studia morskie. W Polsce istnieją dwie najważniejsze państwowe uczelnie morskie, są to: Uniwersytet Morski w Gdyni oraz Akademia Morska w Szczecinie (która już za chwilę stanie się Politechniką Morską). Studia takie to chyba najlepsze rozwiązanie dla ludzi chcących pokierować swoje życie zawodowe na morze. Skończenie takiej uczelni oraz spędzenie na praktykach morskich roku czasu da nam w przypadku wydziału nawigacyjnego tytuł Oficera Wachtowego, lub tytuł Mechanika Wachtowego jeśli ukończymy studia na wydziale mechanicznym. W obydwu przypadkach są to studia czteroletnie z czego rok poświęcony jest na pływanie i zdobywanie doświadczenia przez studentów.
Jeśli już decydujemy się na studia o tematyce morskiej, to warto rozważyć również naukę w formie zaocznej. Studia te są tak stworzone, aby zmaksymalizować okres pływania i pracy na statkach dla przyszłych absolwentów, a co za tym idzie zdobycie dużo większej praktyki aniżeli w przypadku studiów stacjonarnych. Przykładowo, szczecińska uczelnia oferuje studia niestacjonarne, które nominalnie trwają 10 tygodni, z kolei pozostała część roku jest pozostawiona do dyspozycji studenta. Koszt takich studiów wacha się w granicach 4000zł rocznie.
Oprócz klasycznego studiowania istnieją jeszcze 2 znane i lubiane formy zdobywania wiedzy w branży morskiej. Są to technika morskie oraz policealne szkoły morskie. Jednakże trzeba się liczyć z tym, że kończąc tego typu jednostkę edukacyjną musimy się zdecydowanie więcej napracować żeby otrzymać dyplom oficerski. Wymagana praktyka w tym wypadku to 36 miesięcy, a na koniec tego wszystkiego trzeba jeszcze zdać egzamin przed Urzędem Morskim.
Warto również zaznaczyć, że aby zostać oficerem czy to w dziale pokładowym czy też maszynowym, wcale nie trzeba mieć wykształcenia w tym kierunku. Można do wszystkiego dojść będąc poza całym tym systemem, jednakże należy sobie zdawać sprawę, że w takim przypadku będzie bardzo ciężko o zdobycie jakiejkolwiek praktyki morskiej. Nawet studenci uczelni morskich mają duży problem, żeby gdziekolwiek się dostać, a co dopiero ludzie z tzw. ulicy. Ponadto, aby uzyskać uprawnienia trzeba uzbroić się w cierpliwość i dużo czasu poświęcić na samo pływanie, ponieważ jest to również 36 miesięcy praktyki morskiej.
Praktyka morska
Jak w każdej branży, tak samo i na morzu – najtrudniej jest zacząć. Chociaż w tym wypadku jest naprawdę ciężko o dostanie się do jakiejkolwiek firmy. Ładnych parę lat temu, jak Uczelnie Morskie współpracowały jeszcze z PŻM (Polska Żegluga Morska), studenci mieli zapewnione praktyki na statkach tejże firmy. Jednakże pływanie znane osobiście mi, jak i nieco starszym ode mnie kolegom to monotonne, często wielomiesięczne szukania punktu zaczepienia, aby zdobyć jakąkolwiek praktykę w jakiejkolwiek firmie. Jeśli ktoś nie ma znajomości, bądź dużo szczęścia, to niestety kończy, w nie ubliżając nikomu, firmach krzak, za stawkę wahającą się pomiędzy 300, a 600 USD miesięcznie.
Jest to zazwyczaj stanowisko kadeckie, czyli przysłowiowe „przynieś, wynieś, pozamiataj”. Są to najczęściej długie kontrakty, od 4 do nawet 6 miesięcy na statkach wołających o pomstę do nieba pod względem wyposażenia, stanu technicznego czy też samego zaopatrzenia. Jednakże bardzo dużą rolę odgrywa załoga, jeśli trafimy dobrze, to pomimo długiego, męczącego kontraktu jesteśmy się w stanie wiele nauczyć. Gorzej, jeżeli trafimy na tzw. Leśnych dziadków, którzy za cel obiorą sobie gnębienie kadeta i będziemy przez to spędzać 8 czy 10 godzin dziennie stukając rdzę na pokładzie. Oczywiście nie zawsze jest tak tragicznie – jeśli się dobrze zakręcimy to możemy pojechać za Marynarza Wachtowego lub Motorzystę (w zależności od działu) i liczyć na zarobki przekraczające 1000 USD miesięcznie, a w lepszych firmach podchodzące pod kwotę 2000 USD. Jednakże tutaj też wiele zależy od załogi, bo generalnie takie stanowisko to nic innego jak gość od czarnej roboty.
W przeciwieństwie do kadeta (który docelowo ma zostać Oficerem), nie jest wcale powiedziane, że będziemy przyuczani do awansu. Koniec końców, w samej praktyce morskiej chodzi głównie o to, żeby zdobyć interesujący nas staż na morzu, który pozwoli nam zdobywać kolejne awanse na stopnie oficerskie. Dodatkowo łapiemy kontakty pokazując się z dobrej strony na statku. Niestety, ale bardzo często trzeba zacisnąć zęby, schować dumę w kieszeń i grzecznie wykonywać polecenia przełożonych. Nie mówię tutaj o niesmacznym podlizywaniu się, ale o znaniu swojego miejsca w szeregu i szacunku do bardziej doświadczonych kolegów.
Pierwsze oficerskie aspiracje
Uznajmy, że wszystko idzie po Naszej myśli, udało Nam się skończyć szkołę morską, bądź zdobyć dyplom oficerski inną ścieżką.Mimo wszystko, nie oznacza to że od razu zostaniemy awansowani na Oficera czy też Mechanika Wachtowego. Oczywiście wiele zależy od Naszego doświadczenia i ludzie zdobywający uprawnienia mający jednocześnie 36 miesięcy praktyki na morzu mogą zazwyczaj liczyć na szybsze awanse. Jednakże absolwenci uczelni morskich najczęściej muszą zrobić jeszcze kontrakt-dwa na stanowisku kadeta/marynarza/motorzysty aby doczłapać się do wymarzonego fotela na mostku czy w CMK (Centrala Manewrowo-Kontrolna; główne centrum dowodzenia maszynerią statkową). I to też należy pamiętać, że na początku pod kątem awansu najlepiej trzymać się jednego pracodawcy i budować u niego renomę. W przypadku częstych zmian armatorów poniekąd za każdym razem zaczynamy proces od nowa.
Zarobki na morzu
W momencie kiedy uda Nam się osiągnąć upragniony awans, możemy liczyć na zarobki pokroju 2700-3500 USD jako Trzeci Oficer oraz tego samego rzędu kwoty jeśli chodzi o Czwartego Mechanika. Niektóre firmy, zwłaszcza na małych statkach, nie obsadzają jednostek funkcjami 3/O oraz 4/E – wtedy nasza pensja rośnie o kilkaset USD/EUR. Pieniądze te są w 99% płacone tylko podczas pobytu na burcie, tak więc w domu krótko mówiąc nie zarabiamy.
Powyżej opisane kwoty dotyczą oczywiście statków suchych w marynarce handlowej, czyli m.in. masowców, kontenerowców, RO-RO, drobnicowców. Jeśli podłapiemy kontrakt na jednostce tzw. mokrej, czyli tankowcu, chemikaliowcu czy też gazowcu możemy liczyć na kwoty około połowę większe. Rozstrzał oczywiście jest spory oraz zależy od wielu czynników, więc ciężko tutaj przytoczyć konkretne kwoty. W tej kategorii jest jeszcze jeden plus – bardzo często wypłatę dostajemy w systemie ON/OFF, czyli zarówno w domu jak i na statku. Kwoty na kontraktach są przez to odpowiednio niższe, aczkolwiek finalnie zarabiamy zdecydowanie więcej aniżeli załoga chociażby masowca.
Kolejnym, bardzo dochodowym sektorem, jest Offshore. Jest to cała gama jednostek obsługujących platformy wiertnicze, farmy wiatrowe oraz różne inne instalacje znajdujące się w stosunkowej bliskości brzegu i wykonujące specjalistyczne zadania do których nie nadają się zwykłe statki. Tutaj mówimy o pieniądzach dwukrotnie, a czasem nawet parokrotnie większych niż w marynarce handlowej. Oczywiście nie może być tak kolorowo i jest parę „ale”. Przede wszystkim dostać się tutaj jeszcze trudniej niż na konwencjonalne statki. Drugą barierą, dla wielu nie do przeskoczenia, są bardzo kosztowne kursy bez których praktycznie nikt nie weźmie nas pod uwagę. Najczęściej zaczyna się od kursów takich jak BOSIET (Basic Offshore Safety Induction and Emergency Training) oraz HUET (Helicopter Underwater Escape Training) kosztują na chwilę obecną (kwiecień 2022) ponad 8000 złotych. Do tego posiadając takie szkolenia, a nawet inne dodatkowe, wcale nie mamy gwarancji, że od razu zostaniemy gdzieś zatrudnieni (choć oczywiście prawdopodobieństwo znalezienia pracy znacząco rośnie).
Oczywiście należy pamiętać, że tam też musimy zaczynać od zera, także nie dostaniemy od razu ciepłego fotela z ekspresem do kawy na mostku, a raczej kombinezon roboczy i pójdziemy do pracy fizycznej. Ponadto o awanse jest tam również dużo ciężej, zwłaszcza jeśli jest się Polakiem – niestety paszport ma tutaj spore znaczenie.
Awanse na morzu
Sumiennie wykonując swoje obowiązki każdy prędzej czy później doczeka się kolejnych awansów w hierarchii statkowej. Wiąże się to też oczywiście z wyższą pensją, ale też kosztami w postaci kolejnych kursów czy szkoleń. Awans z najniższych stanowisk oficerskich, a więc 3/O oraz 4/E na funkcje odpowiednio 2/O oraz 3/E to „nieznaczna” podwyżka o pareset EUR/USD. Awans taki jest też stosunkowo łatwo zdobyć, nie są tutaj wymagane inne uprawnienia, a ewentualnie kilka dodatkowych kursów (ich liczba i zakres zależy od indywidualnych preferencji armatora).
Schody tak naprawdę zaczynają się od momentu kiedy nasze aspiracje sięgają tzw. Management Level, czyli stanowisk zarządzających – Starszy Oficer Pokładowy (C/O – Chief Officer) oraz Drugi Mechanik (2/E – Second Engineer). Tutaj już musimy przechodzić dodatkowe, czasochłonne szkolenia w instytucjach morskich oraz zdawać egzaminy państwowe przed Urzędem Morskim. W skrócie, dużo czasu, dużo stresu, dużo pieniędzy do wydania. Ponadto samo posiadanie dyplomu oczywiście nie gwarantuje awansu na statku. Trzeba mieć dobrą renomę, odpowiedni staż, umiejętności oraz przede wszystkim wnioski awansowe od swoich przełożonych. Jednakże tutaj nagroda może być naprawdę sowita – zarobki w zależności od wielkości statku oraz pracodawcy zaczynają się od 5500 USD, a sięgają na bardziej zaawansowanych jednostkach nawet 8000 USD.
Ostatnim krokiem dla marynarza w marynarce handlowej są stopnie Kapitana oraz Starszego Mechanika (Chief Engineer). Jednak o awans w tym wypadku jest już naprawdę bardzo, bardzo ciężko. Oprócz oczywiście kolejnych kursów, szkoleń, dyplomów nierzadko potrzebny jest odpowiedni wiek oraz staż w firmie. Myślę, że dużo się nie pomylę, jak powiem że trzeba być naprawdę zasłużonym pracownikiem dla danego armatora żeby otrzymać tego typu awans. Oczywiście zdarzają się wyjątki, lecz to mimo wszystko rzadkość. Zarobki na tychże funkcjach to widełki między 8, a 10 tysięcy dolarów.
Oczywiście zaznaczam, że powyżej podane kwoty są dość mocno orientacyjne. Na wysokość wynagrodzenia ma wpływ multum czynników i na pewno można dostać dużo niższe, jak i wyższe kwoty na kontrakcie.
Jak też wspomniałem w poprzednich akapitach są to stawki na statkach suchych. Jednostki mokre oraz specjalistyczne zapewniają odpowiednio lepsze warunki finansowe.
Zagrożenia dla rynku
W mojej opinii największym zagrożeniem dla współczesnych jak i przyszłych marynarzy są przede wszystkim tani pracownicy ze wschodu – głównie Filipiny, Indie (choć też inne państwa azjatyckie/afrykańskie). Niestety, ale od wielu lat wypychają oni z rynku Europejczyków. Kiedyś były to tylko stanowiska szeregowe, lecz od dłuższego czasu zaczęli oni zdobywać uprawnienia oficerskie. Zupełnie obiektywnie patrząc poziom wyszkolenia ludzi z dalekiego wschodu jest mniejszy aniżeli Nasz. Lecz nie o to tutaj chodzi, chodzi przede wszystkim o koszty takiego pracownika, jak i długość kontraktów jakie są oni w stanie znieść. Armatorzy są w stanie pójść na kompromis odnośnie wyszkolenia załóg, tym samym zapewniając statkom obsługę operacyjną na wystarczającym poziomie po dużo niższych kosztach.
Przez taką adopcję pracowników, z jakby nie patrzeć dzikich krajów, raz że brakuje miejsca dla Nas, Europejczyków, jak i pensje Nam oferowane nie dość że nie rosną podczas wszechobecnej inflacji, to potrafią jeszcze spadać. Należy spodziewać się, że sytuacja na rodzimym rynku pracy może iść tylko i wyłącznie ku gorszemu.
Drugim często wymienianym potencjalnym zagrożeniem dla żeglugi konwencjonalnej są statki autonomiczne, choć mi osobiście wydaje się to dość odległa przyszłość. Oczywiście od jakiegoś czasu takie jednostki są budowane i regularnie testowane pod ścisłym nadzorem załóg będących w pogotowiu. Jednakże obsługa statku pełnomorskiego wydaje mi się na chwilę obecną zbyt skomplikowana, żeby w całości mogła to robić za Nas maszyna. Wystarczy jedno niepowodzenie, jedna katastrofa żeby idea takich jednostek została poważnie podważona. Poza tym, jeśli nawet statki autonomiczne sprawowały by się dobrze i zdawały egzamin nawet na pełnym morzu, to istnieje bardzo długa droga do przekształcenia całego sektora morskiego. Są to lata, dziesiątki lat, więc niezbyt realne zagrożenie dla potencjalnych marynarzy wypuszczonych na rynek pracy w najbliższym czasie. Mimo to, jeśli ktoś ma takie obawy, a i sam temat go mocno interesuje, to uczelnie morskie zaczynają wprowadzać kierunki kształcenia z zakresie właśnie tego typu jednostek.
W ostatniej kategorii zagrożeń chciałbym wymienić tzw. Czarne łabędzie które regularnie pojawiają się na świecie. Są one niczym innym jak niespodziewanymi wydarzeniami wywracającymi nasz cały świat do góry nogami. Świetnym tego przykładem jest ostatnia pandemia COVID, co do której można mieć różne zdanie, ale trzeba jednogłośnie przyznać że była katastrofą gospodarczą dla całego cywilizowanego świata. Lockdown’y, ucięcie łańcuchów dostaw, niedobory najróżniejszych rzeczy na rynkach całego świata, panika w społeczeństwie – to wszystko spowodowało, że ludzie masowo zaczęli tracić pracę. Nie ominęło to oczywiście sektora morskiego, gdzie były bardzo duże problemy z podmianami, wiele statków najzwyczajniej w świecie stało (cały sektor pasażerski został uziemiony), a od marynarzy zaczęto wymagać kwarantann i szczepień czy ktoś tego chce czy nie.
I takie wydarzenia jak przytoczony COVID mają miejsce na świecie cały czas. Nie trzeba daleko szukać, wystarczy przypomnieć sobie rok 2008 i kryzys gospodarczy, które de facto Polskę ominął. Nie ominął on jednak branży morskiej, a zwłaszcza sektora Offshore. Cena baryłki ropy z okolic 150 USD zanotowała spadki do poziomu około 50 dolarów. Ludzie potracili pracę, horrendalne jak na tamte czasy zarobki zanurkowały, zaczął się naprawdę przeogromny krach. Ludzie z branży Offshore musieli szukać pracy w sektorze handlowym, jednak tam załóg nie brakowało, przez co wiele osób pozostawało bezrobotnych. Należy tutaj zaznaczyć, że tego typu wydarzenia są normalnym cyklem na rynku, aczkolwiek trzeba mieć na uwadze, że mogą one bardzo znacząco obniżyć standardy naszego życia.
Obecnie trwający konflikt zbrojny tuż za Naszą wschodnią granicą ma również ogromny wpływ na sytuację na świecie. To samo tyczy się wojny gospodarczej na linii USA – Chiny czy tez konfliktów na Bliskim Wschodzie. Należy być czujnym i z chłodną głową to wszystko obserwować. Oczywiście nie ma to wpływu tylko na branżę morską, ale na wszystkie sektory gospodarki globalnej. Jednakże w każdej chwili może pojawić się kolejny Czarny Łabędź zatapiający okręty życiowego dobrobytu marynarzy.
Podsumowanie
Starając się odpowiedzieć na pytanie zadane w tytule, można jednoznacznie powiedzieć: to zależy. W moim osobistym odczuciu jest to wciąż kierunek warty uwagi, aczkolwiek tylko i wyłącznie po to żeby zapewnić sobie dogodny start w dorosłym życiu. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to możemy w około rok po zakończeniu studiów osiągnąć zarobki 12 – 15 tyś. zł. miesięcznie. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że to pensje tylko płatna na burcie to i tak nasza wypłata będzie wyższa aniżeli absolwentów studiów większości kierunków w Polsce. Oczywiście są lepiej płatne branże, ale zazwyczaj trzeba poświęcić dużo więcej czasu na kształcenie się, żeby dobrze zarabiać. Na morzu jest to dostępne dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Napisałem, że moim zdaniem jest to szansa na dobry start dla wielu młodych ludzie. Uważam tak, ponieważ stawki w tej branży rosną nieproporcjonalnie do odpowiedzialności i do poświęceń z jakimi marynarze się muszą liczyć. Nie chcę tutaj nikogo krytykować, ale subiektywnie patrząc nie wyobrażam sobie zakładać rodziny i będąc większą część roku poza domem. Oczywiście jest rzesza ludzi tak żyjących i doskonale sobie radzących, dlatego podkreślam raz jeszcze że to moje osobiste odczucie. Ponadto pensja jaką osiągamy na morzu jest również do osiągnięcia na lądzie przy odrobinie wysiłku i cierpliwości. Jednakże komfort jaki daje bycie w domu 24/7 jest nie do opisania.
Z kolei posiadając już pewien kapitał przywieziony z odległych zakątków naszej planety mamy dużo większe pole manewru. Możemy próbować ze swoim biznesem, możemy się przebranżowić, inwestować posiadane pieniądze i wiele, wiele innych.
Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę też zniechęcać młodych adeptów marynarki handlowej do pływania, wręcz przeciwnie – niech każdy tego spróbuje i sam oceni czy to dla niego czy nie. Jest to wciąż branża przyszłościowa i dająca ogromne pole manewru.
Wielki szacunek!
Wielu ma podobne odczucia i napewno 24/7 na lądzie nieda się zastąpić żadnym pieniądzem. A oczywiście przy rodzinie to będzie naprawdę ciężko !
Pozdrawienia
Świetnie się czytało. Dziękuję!
To ja dziękuję za feedback! 🙂
Pozdrowienia
Pingback: Transport morski - znaczenie w handlu międzynarodowym